❗❗❗Zostań Liderem Trendów❗❗❗📣Zgłoś się i zdobądź prestiżowy certyfikat Lidera Biznesu❗❗❗📣  

Susza - podstawowe wyzwanie „zielonej branży”

Podziel się

Susza to rzeczownik pojawiający się w ostatnich latach na ustach rolników, ogrodników i architektów krajobrazu. Każdy z nas niezależnie od tego, czy jest miłośnikiem przyrody, czy na co dzień tematyka środowiskowa jest mu zupełnie obojętna, zderza się z suszą nie tylko dlatego, że musi podlewać wysychające rośliny w ogrodach i na balkonach.

Z raportu dowiesz się m.in.:

  • Jaki wpływ mają zmiany klimatu na zasoby wody w Polsce
  • Jakie rozwiązania w ogrodzie mogą pomóc chronić środowisko naturalne
  • Jakie korzyści niesie regeneracja gleby i odtwarzania ich naturalnej zdolności retencyjnej

 

Burza pyłowa, która jeszcze kilka lat temu była zjawiskiem sporadycznym, niosącym piasek i pył przede wszystkim z obszarów pustynnych, np. znad Sahary, w ostatnich latach coraz częściej dotyczy naszych przesuszonych, ogołoconych głęboką orką z wszelkiej okrywy i naturalnej warstwy próchnicy, obszarów rolniczych.

Przybierająca na sile w ostatnich latach susza jest oczywiście skutkiem zmian klimatycznych, choć nie tylko. W Polsce jest dodatkowo pogłębiona niekorzystnymi uwarunkowaniami geomorfologicznymi, jak przepuszczalne podglebie w środkowym pasie ułożonym równoleżnikowo, zajmującym praktycznie 1/3 kraju. Obszar ten to najintensywniej użytkowane rolniczo obszary Wielkopolski, Kujaw, województwa łódzkiego i Mazowsza, gdzie praktykuje się intensywną, przemysłową wręcz uprawę gleby związaną z głęboką orką, intensywnym nawożeniem, opryskami herbicydów i pestycydów. Konsekwencją tych praktyk jest zanik naturalnej warstwy próchnicy. Z zawartości pożądanej próchnicy w glebie na poziomie 5-6%, średnia dla Polski wynosi 2,2%, a w opisywanym wyżej pasie „rolniczym” to nawet 1,85% w województwie kujawsko-pomorskim i 1,73% w świętokrzyskim! Razem z próchnicą pozbawiamy glebę naturalnej pojemności retencyjnej wynikającej z gruzełkowatej struktury uzależnionej od próchnicy właśnie, intensywnego życia glebowego i porowatości, która jest w ten sposób warunkowana.

 

Gleba jako fabryka rozkładu i życia

Gleba, aby zasłużyć na swoje miano, potrzebuje zawierać w swojej objętości nie tylko powietrze glebowe i roztwór glebowy, w którym rozpuszczone powinny być wszelkie niezbędne do życia dla roślin substancje, a my często zapominamy nawet o tym. Nie dla wszystkich jest jasne, że w objętości prawidłowo ukształtowanej gleby powietrze i roztwór stanowić powinny zamiennie od 20 do 30%.  Gleba jednak to także mikroorganizmy glebowe i te makro-: od znienawidzonego przez wielu ogrodników kreta, przez chrząszcze, mrówki, wije i lubiane przez hobbystów dżdżownice, po ogrom mikrofauny, a także bakterii i grzybów. Ta żywa część gleby to nawet 7-8, a czasem i 10 t bakterii na 1 ha powierzchni gleby, ok. 7 t grzybów z kluczową dla życia wielu roślin grzybnią, 1,5 t promieniowców i 1,5 t mikrofauny, a samych dżdżownic w prawidłowo ukształtowanej glebie znaleźć możemy 2-4 mln sztuk! W ten sposób gleba, którą musimy karmić, staje się małą fabryką rozkładającą obumarłą biomasę faktycznie do form pierwiastków przyswajalnych przez rośliny.  Szacuje się, że potrzeba pokarmowa organizmów glebowych w prawidłowo ukształtowanej glebie na 1 ha pola/ ogrodu/ lasu, ma wymagania pokarmowe porównywalne do potrzeb 30 krów!

 

Gleba jako magazyn węgla i wody

Często zapominamy, że gleba to także nasz ratunek w kontekście zmian klimatycznych! Jak już wspomniałam, z jednej strony to ogromny potencjalnie magazyn wody. Retencja glebowa to zjawisko, które możemy przeliczyć na konkretną objętość m³ zmagazynowanej wody opadowej. Co kluczowe wody od razu dostępnej dla roślin, bez dodatkowych systemów i kosztownego osprzętu. Zasada jest jedna: im więcej próchnicy, tym większa pojemność retencyjna gleby! Lecz z zawartością próchnicy wprost skorelowana jest także inna, pomijana często funkcja gleby, kluczowa w kontekście zmian klimatycznych: magazynowanie węgla! Każdy z nas zapewne świadom jest kluczowej roli roślin w przemianie tlenowej, dzięki której mamy czym oddychać. Ta funkcjonalność roślin, szczególnie drzew, to współcześnie podstawowy argument przemawiający za ochroną miejskiego drzewostanu i nowymi miejskimi nasadzeniami. Zupełnie jednak nie mówi się o tym, że rośliny razem z glebą są także kluczowe w cyklu węglowym. To głównie rośliny są przekaźnikiem węgla do gleby w większości rodzajów ekosystemów, a same w swoje komórki wbudowują jedynie jego mniejszą część z tej sekwestrowanej w procesie fotosyntezy. Tutaj zależność jest też prosta – im większa miąższość materii organicznej, tym większa ilość węgla jest zmagazynowana. To właśnie z tego powodu mówimy o kluczowej roli bagien i mokradeł nie tylko w retencjonowaniu wody, ale i adaptacji do zmian klimatycznych, bo to największe magazyny węgla i wody, a ich degradacja wiąże się z ogromną dodatkową emisją węgla do atmosfery.

 

Trawnikowy problem

Jak ta wiedza przekłada się na nasze ogrody i miejskie tereny zieleni? Na pewno w dalszym ciągu niewystarczająco, o ile w ogóle. W związku z suszą w zeszłym roku słyszeliśmy i czytaliśmy o okresowych problemach w dostępie do wody pitnej w setkach miast i gmin. Problem ten obejmował praktycznie teren całego kraju. W tym samym czasie w wielu prywatnych ogrodach toczyła się walka o zieleń trawników. Z wywiadów, które przeprowadziłam w ostatnim czasie, wynika, że podlewanie ogrodu na działce ok. 1000 m2 w „klasycznej” dla naszego kraju formie: trawnik plus zimozielone krzewy i drzewa z żywopłotem z żywotników to jednorazowo ok. 400 l wody. Zakładając, że taki ogród podlewamy średnio 3 razy w tygodniu (wiem, że są ogrody z „idealnymi” trawnikami, bardzo krótko koszonymi podlewane także i 2 razy dziennie) daje nam to 1,2 m3 wody tygodniowo i odpowiednio prawie 5 m3 wody miesięcznie w jednym ogrodzie na sam trawnik plus żywopłot. Zakładając ostrożnie, że w pojedynczej gminie podmiejskiej jest takich „ogrodów” 1000, to mamy miesięcznie zużycie na poziomie 5 000 m3 pitnej słodkiej wody na samo podlewanie trawników. W sytuacji, kiedy mamy prawie najniższą w Europie ilość odtwarzalnych zasobów wody słodkiej na mieszkańca (ok. 1400 m3/rok), coraz dłuższe i coraz wcześniej pojawiające się okresy suszy, nie stać nas na to, aby w ten sposób marnotrawić zasób słodkiej wody!

 

Retencja i nie tylko…

Oczywistym i pewnie pierwszym rozwiązaniem, które nasuwa się w tej sytuacji, jest retencja. Dzięki różnorodnym programom finansowanym przez miasta i gminy, a także dzięki coraz liczniejszym publikacjom na ten temat, jesteśmy coraz bardziej świadomi potrzeby gromadzenia wody opadowej i wykorzystywania jej do podlewania naszej zieleni. Tak, to faktycznie kluczowa sprawa, aby pozostawiać w krajobrazie dla zieleni właśnie najbardziej odpowiednią formę wody – deszczówkę. W związku z tym, że zmiany klimatyczne doprowadziły do często krótkich, lecz bardzo intensywnych opadów deszczu, tworzymy w naszych ogrodach różnego rodzaju obiekty służące retencji od najprostszych beczek pod rurami spustowymi, przez skomplikowane systemy nawadniania połączone z podziemnymi zbiornikami, po ogrody deszczowe i zieleń retencyjną w formie sztucznych mokradeł. Osobiście oczywiście jestem największą zwolenniczką retencji w zieleni, bo to najprostsze rozwiązanie bazujące na naturalnych ekosystemach, a także możliwie najmniej wymagające „obsługi”. Dodatkowo, jak już wiemy, jest najbardziej efektywne, bo pozwala magazynować nie tylko wodę, ale i węgiel, wspierając proces mitygacji zmian klimatycznych. Dlatego sama retencja to za mało! Potrzebujemy regeneracji naszych gleb i odtwarzania ich naturalnej zdolności retencyjnej, pamiętając, że możemy w ten sposób uzyskać nawet 300 l retencji w 1 m³ gleby! Ważny jest także właściwy dobór roślinności. Zamiast dobierać rośliny „modne”, warto dobory opierać na naturalnych zbiorowiskach roślinnych dostosowanych do zmiennych warunków wodnych i roślinach o szerokiej niszy ekologicznej, odpornych zarówno na suszę, jak i okresowe zalewanie.

Pełny raport w e-wydaniu!

CZYTAJ DALEJ